Im dalej w las, tym więcej drzew

I wcale nie mam tu na myśli drzewiastego, zacienionego lasu [marzę...], a jedynie fakt, że im dalej od stolicy, tym mniej obcokrajowców i coraz częściej mamy okazję by poczuć się obserwowani i pokazywani palcem. Znacznie częściej też, Chińczycy chcą się z nami fotografować, a widząc jednego z aparatem, szybko robi się wrzawa i zbiegają się inni chętni;) Ł. przetłumaczył chińskie okrzyki na coś w stylu: oooo, białasy, szybko, rób zdjęcia! Ja nie mam takich odczuć, bo jak na razie to spotkało nas dużo dobrego ze strony Chińczyków [nie sposób o wszystkim tu napisać]. Zanim opuściliśmy Luoyang, wczesnym rankiem odwiedziliśmy Groty Longmen tzw. Smocze Wrota. W skałach wykuto tysiące grot, nisz oraz posągów. Mniejszych, zaledwie kilkucentymetrowych oraz całkiem sporych, niekiedy nawet kilkunastometrowych. Radosne twarze Buddów spoglądają na ciebie tysiącami oczu... Ten największy miał 17 metrów, same jego uszy były dwumetrowe:) Teren do zwiedzania jest dość rozległy, po obu stronach żółtej rzeki Huang He wspinasz się bez końca milionami kamiennych schodków. Widok przepiękny, a końcówkę wędrówki wieńczy wielopoziomowy ogród pełen wąskich ścieżek, wodospadów, skalnych zakamarków. Wszystko to usytuowane na zboczu skalnego wzniesienia. Wychodząc z terenu grot, wyjątkowo zbaczamy do sklepu z suwenirami [generalnie omijamy je szerokim łukiem, bo ich sprzedawcy są okropnie natrętni], żeby kupić kawałek "piwoniowego jadeitu" dla mojej drugiej mamy, Marysi, zapalonej geolożki. Jak już sobie Ł. upatrzył odpowiednią kulkę, to pani rzuciła ceną, że fiu, fiu... No to Ł. twardo się targuje przy pomocy kalkulatora i okazuje się..., że to prawda co piszą wszędzie - tu należy się targować. Długo i głośno, niemalże aktorsko. Tak jeszcze Ł. nie umie ale pierwsze koty za płoty:)
Udało się Wam skosztować lodów truskawkowych smakujących jak truskawki? Mnie się to właśnie udało - gęsta truskawkowa mielonka zamrożona w wodnym tunelu - przepyszne!
Ł. naprawdę nieźle radzi już sobie z miejską komunikacją, więc sprytnie poruszamy się miejskimi autobusami. Ich stan ma wiele do życzenia ale za 1,5 juana, [jakieś 0,75 groszy] możesz jechać nawet półtorej godziny. Fakt, że dupsko masz potem obolałe ale ile oszczędności zostaje na jedwabny szaliczek...
Z grot przemieściliśmy się autobusem na drugi koniec miasta do Baimasi czyli Świątyni Białego Konia, uznawanej za pierwszy buddyjski klasztor w Chinach. A że mnisi przywieźli swe pierwsze pisma właśnie na grzbietach białych koni, to i nazwa nie może być inna. Tu zdarzył mi się ciekawy przypadek. W każdej ze świątyń, w wejściu, są bardzo wysokie progi, ja jestem niskawa, więc dla mnie są szczególnie wysokie. Zazwyczaj przekraczałam je sobie szerokim kroczyskiem, a na ten jeden wlazłam nogami i zeskoczyłam. Wychodząc ze świątyni tak zaczepiłam nogą o kolejny próg, że mało nie upadłam zębami na murowany dziedziniec. W kolejnym świątynnym pawilonie trafiliśmy na rodzimą, polską wycieczkę, więc łowiliśmy jednym uchem opowieść pani tłumacz i co się okazało? Progi w świątyniach są symbolami ramion Buddy, nie wolno ich deptać..... Ł. skwitował moje spojrzenie - "widzisz, to se teraz w karmie nagrzebałaś"...
Dokulawszy się skrzypiącym autobusem na dworzec kolejowy, zaczynamy zwiedzać lokalne ulice, bo mamy jeszcze sporo czasu do pociągu. Ł. stwierdza, że będzie szukał fryzjera, bo zarósł z deka, ja patrząc na te "kapciory" czyli "lokale" i "sklepy", mówię z przerażeniem, że go nie wpuszczę. Znajdujemy fryzjera damskiego, Ł. odważnie wchodzi i na migi pyta czy może pani zechce i jego ostrzyc. Pani się zgadza, więc wchodzę i ja. "Kapciora" straszna, sam grzebień w ręku pani przyprawił mnie o dreszcze... Ale patrzę - pani zadbana, pachnąca, paznokcie zrobione, a już to, co zrobiła z głową mojego Ł. - normalnie patrzyłam jak zaczarowana.... Ostrzygła maszynką, w kilka minut, na "sucho" umyła mu głowę po strzyżeniu i zrobiła mu masaż głowy, karku, ramion... Rety, taki masaż to i ja bym chciała! Następnie spłukała mu głowę wężem ogrodowym. Ale Ł. wyszedł od niej jak "młody bóg" niemalże! Promienny, zadowolony i.t.p.
Pozostałą część wieczoru spędziliśmy w klimatyzowanym Mr Lee, smakując kolejnych odkryć naszego podniebienia. Tu przyrządzają rewelacyjnie gotowany szpinak, z dużą ilością czosnku - mogłabym go zjadać na kilogramy. Wieczorem odebraliśmy bagaże z dworcowej przechowalni [cały dzień za 2,50, fajna sprawa z tymi przechowalniami aczkolwiek, trochę go trzeba pootwierać, bo sprawdzają czy bomby nie zostawiasz] i tradycyjnie już odstaliśmy prawie godzinkę w poczekalni, aby wpuścili nas na peron. Podróż pociągiem była długa i upierdliwie męcząca. Trwała w sumie 16 godzin ale bywały długie postoje, nawet i godzinne i w tedy szlag mnie trafiał, bo zamykają kibelki i ...., no masakra...
Po 13 jesteśmy już w Suzhou. Wypełzamy radośnie na peron i.... upał, potworny upał. W przewodniku piszą, że mniej więcej w tych okolicach zaczyna się inny klimat i coś w tym jest. Po plecach pot spływa ciurkiem po przejściu paru metrów ale niebo jest czyste, niebieściutkie, zero smogu i pyłu. Samo miasto jest w zupełnie innym stylu, niż poprzednie, bardziej zbliżone do typowych średnich miast w Europie. Jest sporo drzew, które dają cień i raczą uszy tysiącami dźwięcznych cykad. Jesteśmy wypompowani jazdą pociągiem, upałem, więc nie szalejemy zbytnio. Odwiedzamy jedynie Zhuozhengyuan, Ogród Pokornego Administratora, słynny z olbrzymiej ilości lotosów porastających jego stawy. Lotosów jest mnóstwo, podobnie jak i Chińczyków odwiedzających ten ogród, w końcu dziś niedziela:)
Suzhou to miasto wodnych kanałów, jedwabiu i herbaty. Wychodząc z ogrodu udajemy się ponownie do sklepu z suwenirami, tym razem po jedwabne szaliczki zamówione przez nasze mamy. I tym razem Ł. targuje się głośno, gdyż pani aż sapie. Nawet prawie zaczyna wychodzić ze sklepu, więc pani szybciutko schodzi z ceny i mamy piękne szaliczki 100% silk:) Decydujemy się na rejs drewnianą "gondolą", Ł. i tu prezentuje swój kunszt targowania, aż jestem zaskoczona, że tak sprawnie mu to idzie:) Gondolier śpiewa ochrypłym głosem chińskie pieśni, popołudnie jest upalne,leniwe i senne...
Jutro dalsza część ogrodów i kanałów, w końcu Suzhou to "orientalna Wenecja", a wieczorem znów podróż pociągiem, tyle, że tym razem krótka, więc może na relację czas się też znajdzie.
Tymczasem ślę soczyste, arbuzowo - brzoskwiniowe uściski:) Mocno gorące.

12 komentarzy:

  1. Dziękuję Ci Kochana Brises za tą bajeczną opowieść...stokrotnie!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. tak czytam...czytam...czytam...może by tak to przekształcić w jąkąś książeczke...hmmmm....z obrazkami...skrapkami....zdjęciami....

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż szkoda, że razem z opisami nie możesz wklejać na bloga zdjęć tych miejsc, które opisujesz...Rachel ma rację - pomyśl o scrapkowej książeczce po powrocie :)))Dziękuję za miły komentarz. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam czytać Twoje pisanie! A ode mnie po powrocie czeka na Ciecie niespodzianka, stworzona dzięki Twojej podróży. Mocne Buziole :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku, to sie czyta na wdechu :)
    powodzenia w dalszej podrozy.
    a co do zdjec- rzeczywiscie- troszke brak, ale o czego wyobracnia!
    (a poza tym wszyscy wiemy, ze macie tam i tak co robic;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, ze tak właśnie zrobię, do każdego z postów "dokleję" odpowiednie zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Niemal czuć zapachy, klimat i kolory, które opisujesz... Marzę o zdjęciach z tej wyprawy... Już czuję te wenę, po Twoim powrocie i ogrom prac natchnionych :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jutro środa ten wielki dzień ;D


    "....Saros 136 (saros - to "rodzina" zaćmień) dał najdłuższe zaćmienia w XX wieku i da jutro najdłuższe w XXI wieku - 6 min. 39 sek. Cień dotknie Ziemi na zachodnim brzegu Indii, przesuwając się na północny wschód. Zaczepi o wschodnią granicę Nepalu, kraniec Bangladeszu, obejmie całkowicie teren Bhutanu i wkroczy do Chin..."

    BAJKA !!

    OdpowiedzUsuń
  9. Pas fazy całkowitej zaćmienia rozpocznie się o godzinie 01:53 w zatoce Khambhat (Indie). Opuszczając Indie, cień Księżyca przejdzie przez Nepal, Bangladesz i Burmę, wkraczając następnie do Chin. W swojej drodze przejdzie przez miasta Chongqing, Wuhan i Hangzhou, opuszczając kontynent azjatycki w Szanghaju. Po przekroczeniu Morza Chińskiego pas fazy całkowitej przejdzie przez japońskie wyspy Riukiu i Iwo Jimę, wkraczając następnie na Ocean Spokojny, gdzie po drodze napotka jedynie niewielkie atole w archipelagach Wysp Marschalla i Kiribati.
    Zaćmienie zakończy się 22 lipca 2009 o godzinie 6:18 na Oceanie Spokojnym....

    I już po zaćmieniu. Czekamy na relację :)

    OdpowiedzUsuń
  10. jeszcze nie po, tfu tfu daty mylę ;) ale na relację czekamy :)

    OdpowiedzUsuń
  11. o matko, właśnie - ZDJĘCIA!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń

Miło mi jest, gdy zostawisz dobre słowo...

Copyright © SO COLORS , Blogger