Na finiszu...
Okazuje się, że aż tak źle nie jest z tymi zdjęciami, bo Ł. znalazł jedną kartę i widać, że wielką mu to ulgę przyniosło. Jeśli chodzi o mnie, to jestem tak nabuzowana od przeżyć, że pewnie jeszcze długo będę wspominać to i owo... Dziękuję za wsparcie komentarzowe:)
To będzie post zamykający naszą "wycieczkę", trochę babsko-plotkarski, takie dodatkowe smaczki oraz refleksje.
Sobotę w Szanghaju postanowiliśmy spędzić dość luźno, bez specjalnie napiętego planu. Rankiem odwiedziliśmy więc "perełkę" Starego Miasta czyli Ogród Yuyuan. To klasyka chińskich ogrodów, przepiękne cudo na dość sporym kawałku przestrzeni. Kiedy czytałam o tych chińskich ogrodach przed wyjazdem, to miałam o nich zupełnie inne wyobrażenie. Wydawało mi się, że to będą rozległe ogrody, z mnóstwem stawów i łukowatych mostów. Wydawało mi się... Podobnie jak pozostałe ogrody, które widziałam, Ogród Yuyuan to miniaturowa "kraina" wody, mostków, skalnych ścieżek i pawilonowych labiryntów. Jest tak zakręcony, że po godzinie chodzenia ciągle nie wiesz, gdzie jesteś i gdyby nie tabliczki, można by się nieźle zgubić. Feng shui tradycyjnie ma tu swe królestwo, w każdej wodzie pływają złote rybki, tam gdzie ostre skały szybko łagodzi je opływająca woda. Kanty nie są ostre, tylko "płynne", masz wrażenie, że mosty wiją się między stawikami.
Dojście do tego ogrodu było nie lada wyzwaniem, gdyż cały ogród otacza dzielnica handlowo-bazarowo-suwenirowa. Z jednej strony to dobrze, bo "obłowiłam się" w parę całkiem fajnych drobiazgów, o cenę których Ł. walczył niemal jak lew. Jestem szczęśliwą posiadaczką kompletu wymarzonych pędzelków na przykład....
Kieszonkowy przewodnik, który zakupiliśmy na okazję naszego wyjazdu pisze: "Jedną z przyjemności pobytu w Szanghaju jest spacer po Nanjing Road, najsłynniejszej ulicy handlowej w Chinach". Niewątpliwie Nanjing Road jest ulicą handlową:) Jednak czy spacerowanie po niej [a dokładniej przeciskanie się w sunącym tłumie] można nazwać przyjemnością? Cóż, trudno powiedzieć... Wieżowce olbrzymy, szklane, błyszczące robią wrażenie ale sklepów, które się w nich mieszczą jakoś tak odwiedzać nam się nie chciało. Korzystaliśmy jednakowoż z wszelkich atrakcji jedzeniowych, np koktail mleczny robiony przy tobie z owoców na które masz ochotę. Słodzony miodem na żądanie:) Zdecydowałam się na mix grapefruitowo-bananowy i był pyszny. To jest zresztą wielka opowieść - smaki Chin, na kilka wieczorów spokojnie. Bary sałatkowe na przykład - i wcale nie mam tu na myśli warzyw zalanych majonezem. Tutejsze bary sałatkowe napotkane w różnych miastach - specjalizują się w sałatkach owocowych...:) Sypią ci do kubełka garść drobno kruszonego lodu i na to... hulaj dusza, co kto lubi... arbuzy, melony, ananasy, kokos [nie wiórki], kiwi, banany, lichi, brzoskwinie, winogrona, limonki... nie sposób wymienić co jeszcze.
Kolejnym punktem naszych luźnych wędrówek była Yufosi, czyli Świątynia Jadeitowego Buddy. Typowa chińska świątynia, wypełniona dymem cudownych kadzideł [niektóre mają i metr pięćdziesiąt długości, he, he], mistyczną tajemnicą, która czai się na każdym kroku.... Posąg siedzącego Buddy, wykonany z białego jadeitu urzekł mnie bardziej niż którykolwiek widziany dotąd posąg Buddy. Twarz, na której tak doskonale wyrzeźbiono lekki, zamyślony uśmiech..., smukłe ciało i jadeitowa biel... Opuszczając świątynię, daliśmy się "namówić"
na darmowe próbowanie herbat:) Upał 40 stopni, a my w ciasnej klitce popijamy gorące herbatki, niezłe co? Pan nam opowiada historyjki o rodzicach, którzy zrywają herbaciane listki w górach tylko dla jego herbaciarni... Wąchamy, kosztujemy, smakujemy - jest pysznie i bawimy się doskonale:) To prawda, że pierwszą zalewkę herbaty, się wylewa, a pije dopiero kolejne. Kusimy się na zakup kulistych herbat jaśminowych, które po zalaniu wrzątkiem rozkwitają w szklance przepięknymi kwiatami oraz na tradycyjny oolong, a niech tam, raz się żyje!
Chińczycy
Mam wrażenie, że to ludzie spokojni, aczkolwiek hałaśliwi w swej mowie:) "Styl modowy" jaki tu panuje, nieco mnie rozbawił. Oprócz wspominanych gatek z dziurą dla dzieci, modne są plastikowo-gumowe buciki [takie jak u nas dawno temu, a teraz ewentualnie na plażę] we wszelkich fasonach - od sandałów, po pantofelki na obcasie:) Do tego panie noszą sukieneczki, troszkę jak z lat 60 tych, z falbankami, haftami, cekinami... Na prawdę - 805 pań, chodzi w sukieneczkach:) Panowie obowiązkowo czarne spodnie na kant, mokasyny i białe skarpetki, chłopcy firmówki. Młodzież generalnie w firmówkach ale to już inna historia, bo tu nawet biedota ma torebki od Luisa Vittona:)
Bardzo pomocni, nawet nie zauważają, że kompletnie nie rozumiesz co do ciebie mówią. Jak tylko widzą cię z mapą w dłoni, sami podchodzą i pytają dokąd chcesz pójść i całkiem często po angielsku:)
Jedzenie
Jeśli chodzi o kupno jedzenia w sklepie - to przetworzone na maksa. Chińskie zupki wszędzie ale o chleb bardzo trudno. Można kupić plaskate maślane "bułki", słodkie w smaku. Nie ma nabiału. Jak znaleźliśmy raz Tesco, to "rzuciliśmy" się pędem na zakupy, ja to nawet z marzeniem o żółtym serze w tle. Koszmar - ludzi więcej niż u nas w szale świątecznym, troszkę większy wybór białego pieczywa i tyle. Ser tostowy, który u nas grosze kosztuje, tu leżał na półkach z "towarem importowanym", podobnie jak masło [z Irlandii] oraz dżem [ze Szwecji] i kosztował hamsko dużo ale kupiliśmy, bo jakieś śniadania trzeba tu jadać, a my wciąż nie jesteśmy gotowi na chińskie śniadanie w postaci zupy ryżowo-kukurydziano-jajecznej... Z przekąsek sklepowych odkryliśmy jeszcze chipsy o smaku ogórka, bardzo smaczne - nie zdecydowaliśmy się na chipsy owocowe, choć wybór był spory ale... ziemniak i jagoda? No nie mieściło się to w moim wyobrażeniu.
Kuchnia ciepła boska, na każdym kroku jadłodajnie, porcje wielgachne, tylko gorzej z menu... Jak są zdjęcia, to dasz radę, jak nie ma... to ruletka;) Dodatkowo można nabyć ciepłe przekąski dosłownie wszędzie. Przepyszne pierożki z różnorakim nadzieniem, naleśniki i słodycze wszelkiej maści, jednak słodkie tylko delikatnie:)
Widoki
Bardzo różnorodne. Chiny to na prawdę kraj kontrastów. Biedoty i nędzy, z której wyrastają kosmiczne budowle... Tyle. Zdjęcia, które postaram się wkleić jak najszybciej - dopowiedzą resztę - taką przynjamniej mam nadzieję.
Do zobaczenia zatem po powrocie:)
To będzie post zamykający naszą "wycieczkę", trochę babsko-plotkarski, takie dodatkowe smaczki oraz refleksje.
Sobotę w Szanghaju postanowiliśmy spędzić dość luźno, bez specjalnie napiętego planu. Rankiem odwiedziliśmy więc "perełkę" Starego Miasta czyli Ogród Yuyuan. To klasyka chińskich ogrodów, przepiękne cudo na dość sporym kawałku przestrzeni. Kiedy czytałam o tych chińskich ogrodach przed wyjazdem, to miałam o nich zupełnie inne wyobrażenie. Wydawało mi się, że to będą rozległe ogrody, z mnóstwem stawów i łukowatych mostów. Wydawało mi się... Podobnie jak pozostałe ogrody, które widziałam, Ogród Yuyuan to miniaturowa "kraina" wody, mostków, skalnych ścieżek i pawilonowych labiryntów. Jest tak zakręcony, że po godzinie chodzenia ciągle nie wiesz, gdzie jesteś i gdyby nie tabliczki, można by się nieźle zgubić. Feng shui tradycyjnie ma tu swe królestwo, w każdej wodzie pływają złote rybki, tam gdzie ostre skały szybko łagodzi je opływająca woda. Kanty nie są ostre, tylko "płynne", masz wrażenie, że mosty wiją się między stawikami.
Dojście do tego ogrodu było nie lada wyzwaniem, gdyż cały ogród otacza dzielnica handlowo-bazarowo-suwenirowa. Z jednej strony to dobrze, bo "obłowiłam się" w parę całkiem fajnych drobiazgów, o cenę których Ł. walczył niemal jak lew. Jestem szczęśliwą posiadaczką kompletu wymarzonych pędzelków na przykład....
Kieszonkowy przewodnik, który zakupiliśmy na okazję naszego wyjazdu pisze: "Jedną z przyjemności pobytu w Szanghaju jest spacer po Nanjing Road, najsłynniejszej ulicy handlowej w Chinach". Niewątpliwie Nanjing Road jest ulicą handlową:) Jednak czy spacerowanie po niej [a dokładniej przeciskanie się w sunącym tłumie] można nazwać przyjemnością? Cóż, trudno powiedzieć... Wieżowce olbrzymy, szklane, błyszczące robią wrażenie ale sklepów, które się w nich mieszczą jakoś tak odwiedzać nam się nie chciało. Korzystaliśmy jednakowoż z wszelkich atrakcji jedzeniowych, np koktail mleczny robiony przy tobie z owoców na które masz ochotę. Słodzony miodem na żądanie:) Zdecydowałam się na mix grapefruitowo-bananowy i był pyszny. To jest zresztą wielka opowieść - smaki Chin, na kilka wieczorów spokojnie. Bary sałatkowe na przykład - i wcale nie mam tu na myśli warzyw zalanych majonezem. Tutejsze bary sałatkowe napotkane w różnych miastach - specjalizują się w sałatkach owocowych...:) Sypią ci do kubełka garść drobno kruszonego lodu i na to... hulaj dusza, co kto lubi... arbuzy, melony, ananasy, kokos [nie wiórki], kiwi, banany, lichi, brzoskwinie, winogrona, limonki... nie sposób wymienić co jeszcze.
Kolejnym punktem naszych luźnych wędrówek była Yufosi, czyli Świątynia Jadeitowego Buddy. Typowa chińska świątynia, wypełniona dymem cudownych kadzideł [niektóre mają i metr pięćdziesiąt długości, he, he], mistyczną tajemnicą, która czai się na każdym kroku.... Posąg siedzącego Buddy, wykonany z białego jadeitu urzekł mnie bardziej niż którykolwiek widziany dotąd posąg Buddy. Twarz, na której tak doskonale wyrzeźbiono lekki, zamyślony uśmiech..., smukłe ciało i jadeitowa biel... Opuszczając świątynię, daliśmy się "namówić"
na darmowe próbowanie herbat:) Upał 40 stopni, a my w ciasnej klitce popijamy gorące herbatki, niezłe co? Pan nam opowiada historyjki o rodzicach, którzy zrywają herbaciane listki w górach tylko dla jego herbaciarni... Wąchamy, kosztujemy, smakujemy - jest pysznie i bawimy się doskonale:) To prawda, że pierwszą zalewkę herbaty, się wylewa, a pije dopiero kolejne. Kusimy się na zakup kulistych herbat jaśminowych, które po zalaniu wrzątkiem rozkwitają w szklance przepięknymi kwiatami oraz na tradycyjny oolong, a niech tam, raz się żyje!
Chińczycy
Mam wrażenie, że to ludzie spokojni, aczkolwiek hałaśliwi w swej mowie:) "Styl modowy" jaki tu panuje, nieco mnie rozbawił. Oprócz wspominanych gatek z dziurą dla dzieci, modne są plastikowo-gumowe buciki [takie jak u nas dawno temu, a teraz ewentualnie na plażę] we wszelkich fasonach - od sandałów, po pantofelki na obcasie:) Do tego panie noszą sukieneczki, troszkę jak z lat 60 tych, z falbankami, haftami, cekinami... Na prawdę - 805 pań, chodzi w sukieneczkach:) Panowie obowiązkowo czarne spodnie na kant, mokasyny i białe skarpetki, chłopcy firmówki. Młodzież generalnie w firmówkach ale to już inna historia, bo tu nawet biedota ma torebki od Luisa Vittona:)
Bardzo pomocni, nawet nie zauważają, że kompletnie nie rozumiesz co do ciebie mówią. Jak tylko widzą cię z mapą w dłoni, sami podchodzą i pytają dokąd chcesz pójść i całkiem często po angielsku:)
Jedzenie
Jeśli chodzi o kupno jedzenia w sklepie - to przetworzone na maksa. Chińskie zupki wszędzie ale o chleb bardzo trudno. Można kupić plaskate maślane "bułki", słodkie w smaku. Nie ma nabiału. Jak znaleźliśmy raz Tesco, to "rzuciliśmy" się pędem na zakupy, ja to nawet z marzeniem o żółtym serze w tle. Koszmar - ludzi więcej niż u nas w szale świątecznym, troszkę większy wybór białego pieczywa i tyle. Ser tostowy, który u nas grosze kosztuje, tu leżał na półkach z "towarem importowanym", podobnie jak masło [z Irlandii] oraz dżem [ze Szwecji] i kosztował hamsko dużo ale kupiliśmy, bo jakieś śniadania trzeba tu jadać, a my wciąż nie jesteśmy gotowi na chińskie śniadanie w postaci zupy ryżowo-kukurydziano-jajecznej... Z przekąsek sklepowych odkryliśmy jeszcze chipsy o smaku ogórka, bardzo smaczne - nie zdecydowaliśmy się na chipsy owocowe, choć wybór był spory ale... ziemniak i jagoda? No nie mieściło się to w moim wyobrażeniu.
Kuchnia ciepła boska, na każdym kroku jadłodajnie, porcje wielgachne, tylko gorzej z menu... Jak są zdjęcia, to dasz radę, jak nie ma... to ruletka;) Dodatkowo można nabyć ciepłe przekąski dosłownie wszędzie. Przepyszne pierożki z różnorakim nadzieniem, naleśniki i słodycze wszelkiej maści, jednak słodkie tylko delikatnie:)
Widoki
Bardzo różnorodne. Chiny to na prawdę kraj kontrastów. Biedoty i nędzy, z której wyrastają kosmiczne budowle... Tyle. Zdjęcia, które postaram się wkleić jak najszybciej - dopowiedzą resztę - taką przynjamniej mam nadzieję.
Do zobaczenia zatem po powrocie:)
Wracajcie szczęśliwie!!!!!!! My czekamy !!!!
OdpowiedzUsuńojej, to juz koniec...............buuuuuuu. normalnie uwielbialam czytac te opowiesci na gorąco. mam nadzieje ze zdjęcia oslodzą wasz wyjazd ;) juz sie nei moge doczekac. i dobrze ze karta sie znalazła :D
OdpowiedzUsuńMimo, że nie komentowałam żadnego wpisu to na koniec pomyślałam, że Ci podziękuję :) Pewnie nigdy nie zawitam do tej krainy, ale bardzo bardzo podobała mi się Twoja relacja :) Czytałam z zapartym tchem co tam u Ciebie nowego... :) Fajnie poczytać o innej kulturze właśnie w taki sposób, w formie pamiętnika z podróży ;) Zazdroszczę mimo, że nigdy nie myślałam o wyjeździe do Chin... ja to z tych co marzą o Egipcie, Tunezji ;) Ale może to się zmieni ;) Jeszcze raz dziękuję :) I życzę szczęśliwego powrotu!!
OdpowiedzUsuńTak, tak wracajcie zdrowo i cało a co do zdjęć też nie mogę się doczekać. No i mam nadzieję na szalony zestaw skrapów chińskich.
OdpowiedzUsuńCudnie! Wiernie i zapartym tchem czytam, każdego posta. Czekam na Ciebie, stęskniłam się troszeczkę ;-) Szczęśliwego powrotu! Buziole :-)
OdpowiedzUsuńWracajcie szczęśliwie. Trochę szkoda, że to już koniec :-((
OdpowiedzUsuńSzczęśliwego powrotu:)
OdpowiedzUsuń