Szanghaj
Szanghaj jest miastem najbardziej kontrastowym z wszystkich miast, które dane mi było w Chinach odwiedzić. Już sam "podział" miasta na stare i nowe za pomocą błotnistej rzeki Huangpu prowokuje do postrzegania go dwojako. Bund i okolice - zachodnia, starsza część Szanghaju, architekturą przypomina europejskie dzielnice XIX wiecznych miast. Słynnej nadrzecznej promenady, niestety nie udało nam się obejrzeć, wszystko jest bowiem odgrodzone i "poprawia się" w związku z targami Expo 2010, które odbędą się właśnie w Szanghaju. Pudong - Szanghaj wschodni, to naturalnie przeciwieństwo Bundu - czyli "las" wieżowców oraz budowli o kosmicznych niemalże kształtach. Pomiędzy tymi "wypasionymi" drapaczami chmur, tkwią nawciskane niemal wszędzie slumsy, lepianki oraz pozostałości domów, w których mieszka biedota. Idąc ulicami czujesz się jak w innym świecie... Nad głową szklane budynki "podtrzymujące" niebo, przed oczami pranie rozwieszone gdzie tylko się da. Nozdrza drażni słodkawy zapach gotowanej kukurydzy i wszechobecnego pyłu, bo chyba cały Szanghaj jest jedną wielką, rozgrzebaną budową...
Częściej spotykamy wózki dziecięce, w poprzednich rejonach widzieliśmy może ze dwa? Ale dzieci nadal noszą spodenki z dziurą, więc to raczej powszechny obyczaj - z drugiej strony noszenie pieluchy w 40 stopniowym upale może nie skończyć się zbyt dobrze. Kiedy podglądam te okoliczne dzieciaki, to myślę, że mimo biedy i brudu w jakim wyrastają - są szczęśliwe. Zasypiają bezpieczne w ramionach rodziców - to bardzo częsty w Chinach widok - śpiące dzieciaki noszone na rękach przez rodziców. I wcale nie tylko malutkie... Widać też, że ogólnie społeczeństwo zgadza się na "rozbrykanie" okresu dziecięcego - latają wszędzie brudaski w cukierkowych sukienusiach i lakierkach, w knajpach nikt nie robi problemu z "zaświnionym" [dosłownie] stołem, przy którym jadły, oczywiście palcami... To chyba dobre dzieciństwo? Tak myślę, ale ja jestem z tych mam, co pozwalają dziecku się brudzić...
W Pudongu zdecydowaliśmy się odwiedzić wieżę telewizyjną - Perłę Orientu - 468 metrowy symbol nowych Chin. Widoki jak nierzeczywiste - patrzysz i masz wrażenie, że oglądasz jedynie makietę wielkiego miasta...
Niestety decyzja o odwiedzeniu tegoż miejsca, została przez nas dość boleśnie okupiona, gdyż jakiś czas po wyjściu, Ł. zorientował się, że zgubił aparat. To, że nie będę miała ani jednego zdjęcia z Chinami w tle, nie boli aż tak bardzo, bo ja ogólnie mało fotogeniczna jestem ale szlag trafił wszystkie nasze zdjęcia wspólne. Tak więc pozostają nam zdjęcia robione przeze mnie - czyli widoki oraz mój Ł. z Chinami w tle. Mówi się trudno i żyje się dalej, chociaż jak patrzę na Ł. to widzę, że mu ciężko...
Teraz siedzimy w pokoju i zjadamy na pocieszenie wielkie winogrona. Tak wielkie, że jeden owoc jest wielkości okazałej śliwki. Są słodkie i doskonałe w smaku...
Pozdrawiam mocno z monsunowego Szanghaju:)
Częściej spotykamy wózki dziecięce, w poprzednich rejonach widzieliśmy może ze dwa? Ale dzieci nadal noszą spodenki z dziurą, więc to raczej powszechny obyczaj - z drugiej strony noszenie pieluchy w 40 stopniowym upale może nie skończyć się zbyt dobrze. Kiedy podglądam te okoliczne dzieciaki, to myślę, że mimo biedy i brudu w jakim wyrastają - są szczęśliwe. Zasypiają bezpieczne w ramionach rodziców - to bardzo częsty w Chinach widok - śpiące dzieciaki noszone na rękach przez rodziców. I wcale nie tylko malutkie... Widać też, że ogólnie społeczeństwo zgadza się na "rozbrykanie" okresu dziecięcego - latają wszędzie brudaski w cukierkowych sukienusiach i lakierkach, w knajpach nikt nie robi problemu z "zaświnionym" [dosłownie] stołem, przy którym jadły, oczywiście palcami... To chyba dobre dzieciństwo? Tak myślę, ale ja jestem z tych mam, co pozwalają dziecku się brudzić...
W Pudongu zdecydowaliśmy się odwiedzić wieżę telewizyjną - Perłę Orientu - 468 metrowy symbol nowych Chin. Widoki jak nierzeczywiste - patrzysz i masz wrażenie, że oglądasz jedynie makietę wielkiego miasta...
Niestety decyzja o odwiedzeniu tegoż miejsca, została przez nas dość boleśnie okupiona, gdyż jakiś czas po wyjściu, Ł. zorientował się, że zgubił aparat. To, że nie będę miała ani jednego zdjęcia z Chinami w tle, nie boli aż tak bardzo, bo ja ogólnie mało fotogeniczna jestem ale szlag trafił wszystkie nasze zdjęcia wspólne. Tak więc pozostają nam zdjęcia robione przeze mnie - czyli widoki oraz mój Ł. z Chinami w tle. Mówi się trudno i żyje się dalej, chociaż jak patrzę na Ł. to widzę, że mu ciężko...
Teraz siedzimy w pokoju i zjadamy na pocieszenie wielkie winogrona. Tak wielkie, że jeden owoc jest wielkości okazałej śliwki. Są słodkie i doskonałe w smaku...
Pozdrawiam mocno z monsunowego Szanghaju:)
Bardzo, ale to bardzo mi przykro :-(
OdpowiedzUsuńDla pocieszenia zacytuję słowa z Muminków (nie pamiętam dosłownie): najważniejszym bagażem w podróży są wspomnienia... Buziole i czekam na Ciebie
Przykro mi z powodu straty aparatu :( Śledzę pilnie każdy Twój wpis na blogu!Czekam z niecierpliwością na Wasz powrót i relację ze zdjęciami. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAle troszkę zdjęć do już i tak kolorowych opisów dodasz? Prawda? Przecież jeden aparat został... chociaż zdjęć i ich schowka tzn aparatu szkoda.
OdpowiedzUsuńSzkoda!!!....ale co tam , pamięć ważniejsza.Powiew wiatru ,muśnięcie słońca,chłód cienia i zapachy ,zapachy, zapachy tego i tak zdjęcie nie odda.Aniu nie martw się!!!
OdpowiedzUsuńEch, szkoda zdjęć bo to było nie było wspomnienia na całe życie, ale... fajnie będzie wam gadać o tych ciekawych miejscach wieczorami i uzupełniać słowami to co każde z Was pamięta:)ja osobiście uwielbiam takie wypominki i zawsze wściekam się że mój Połówek ma tak słabą pamięć:( no cóż..
OdpowiedzUsuńA ciebie ściekam ciepło:)
Wspomnień na szczęście nikt wam nie odbierze. Jeden aparat pozostał czyli szklanka jest w połowie pełna a nie pusta :-)
OdpowiedzUsuńale szkoda aparatu!!! moze trzeba było na bierzaco zgrywac fotki na laptopa? ale teraz to i tak nei ma znaczenia. pieknie opisujesz wszystko , prawie jakbym zdjecia oglądała !! pozdrowienia
OdpowiedzUsuńBrises nie wiem czy pisałam ale te śmieszne gatki - to takie bez pieluchowe wychowanie dziecia. warszawka na tym punkcie szaleje ale drogi to sport...
OdpowiedzUsuńA z chysta lub Mei Tajem nie widziałas nikogo? to takie noszenie dzieci blisko siebie własnie.
Czekam na Twój powrót, zapmiętuj i chłoń ;)
Zdjęcia porobicie następnym razem ;)
...
OdpowiedzUsuńzaczytałam się...
próbowałam sobie wyobrazić...