Zwiedzamy
Ciągle jeszcze zwiedzamy ten wielgachny Pekin. Aż boję się pomyśleć co będzie gdy zobaczę Szanghaj, który jest od Pekinu większy:)
Plac Tiananmen jest rzeczywiście wielki, 40 ha betonowych płytek - dużo co? Z jednego końca oczywiście nie widać drugiego, a skwar leje się z niebios niemiłosiernie. Ciężko nazwać spacerami przechadzki po tym placu, gdyż bez przerwy zaczepiają nas Chińczycy oferujący przeróżne rzeczy [głównie transport w dowolne miejsce:)].
Kiedy decydujemy się na zwiedzenie Zakazanego Miasta, zupełnie nie mamy wyobrażenia, jak wygląda sobotnie zwiedzanie pośród Chińczyków. Bo to taka nasza przypadłość, że my wszędzie taszczymy to krajowe wyobrażenie - a tu nic nie jest tak samo jak w Polsce.
Tradycyjnie kupujemy bilety stojąc w w gigantycznej kolejce, po to tylko, by wejść na bramę główną, na której zawieszono olbrzymi portret MAO. Kiedy próbujemy wejść, okazuje się, że nie podoba się nasz mały plecak. Idziemy odstać w kolejce do nory, w której przechowują bagaże. Wracamy do wejścia i co? Tym razem nie podoba się moja mała turystyczna torebka. Odstajemy swoje i oto wejście jawi się otworem. I tu dopiero zaczyna się jazda - mundurowi sprawnie rozdzielają tłum, mężczyźni na lewo, kobiety z dziećmi na prawo. Prześwietlenie, wyrzucenie butelek z wodą [na bramie głównej wypada chyba paść z pragnienia], pomiar temperatury [wszędzie mierzą, w samolocie przed wysiadaniem, na lotnisku 3 razy - żadna bakteria się nie prześlizgnie]. Wymęczeni wspinamy się na bramę główną i co? No niewiele nas tu zachwyca, rozległy widok na Plac Tiananmen,
W ruletce na "ulicy jedzenia" mamy tym razem więcej szczęścia - czyli pół na pół:) Zupka grzybowo jakaś tam okazuje się być pyszna ale już kurczak w sosie sojowym, z orzechami włoskimi, ma posmak słodkich węgli.
Cienkie piwko smakuje tak samo:) Znowu krajowa przypadłość - oczekujemy, że będzie podobnie jak w naszych chińskich knajpach ale lepiej:) Niestety, tu wszystko smakuje inaczej, nooo, może z wyjątkiem ryżu:)
Padam z nóg ale nie żałuję.
Dziękuję Wam bardzo za odwiedziny:)
ooo i zrobiła się północ... Lecę spać.
Plac Tiananmen jest rzeczywiście wielki, 40 ha betonowych płytek - dużo co? Z jednego końca oczywiście nie widać drugiego, a skwar leje się z niebios niemiłosiernie. Ciężko nazwać spacerami przechadzki po tym placu, gdyż bez przerwy zaczepiają nas Chińczycy oferujący przeróżne rzeczy [głównie transport w dowolne miejsce:)].
Kiedy decydujemy się na zwiedzenie Zakazanego Miasta, zupełnie nie mamy wyobrażenia, jak wygląda sobotnie zwiedzanie pośród Chińczyków. Bo to taka nasza przypadłość, że my wszędzie taszczymy to krajowe wyobrażenie - a tu nic nie jest tak samo jak w Polsce.
Tradycyjnie kupujemy bilety stojąc w w gigantycznej kolejce, po to tylko, by wejść na bramę główną, na której zawieszono olbrzymi portret MAO. Kiedy próbujemy wejść, okazuje się, że nie podoba się nasz mały plecak. Idziemy odstać w kolejce do nory, w której przechowują bagaże. Wracamy do wejścia i co? Tym razem nie podoba się moja mała turystyczna torebka. Odstajemy swoje i oto wejście jawi się otworem. I tu dopiero zaczyna się jazda - mundurowi sprawnie rozdzielają tłum, mężczyźni na lewo, kobiety z dziećmi na prawo. Prześwietlenie, wyrzucenie butelek z wodą [na bramie głównej wypada chyba paść z pragnienia], pomiar temperatury [wszędzie mierzą, w samolocie przed wysiadaniem, na lotnisku 3 razy - żadna bakteria się nie prześlizgnie]. Wymęczeni wspinamy się na bramę główną i co? No niewiele nas tu zachwyca, rozległy widok na Plac Tiananmen,
Wysoko, ponad tłumem, próbujemy robić zdjęcia...
Na szczęście to tylko jedna brama, bo całe Zakazane Miasto... zapiera dech w piersiach. Jakieś siedemdziesiąt parę hektarów majestatycznych budowli, pałaców, bram, świątyń i ogrodów. Magiczne wręcz kolory, intensywne czerwienie, turkusy wymieszane z zielenią i złotem, no i to nazewnictwo... Brama Najwyższej Harmonii, Pawilon Środkowej Harmonii, Pawilon Zachowania Harmonii.
Zachwyca mnie niemalże "ażurowośc" rzeźb... Bo budowle same w sobie są dość masywne ale właśnie te rzeźbienia nadają im lekkości.
Każda z następnych bram woła i kusi swoim przepychem...
I nawet Ł. załapał się na zdjęcie z bramą w tle:)
Każda zachęca by sprawdzić co będzie za nią...
Może fosa...
Może groźne smoko-lwy strzegące wejścia...
jakże imponującego wejścia...
do głównego pałacu...
Rzut okiem przez murowany "płotek" na boczne skrzydło...
Do którego można zejść, aby...
Odnaleźć kolejną bramę:)
Bo bram jest mnóstwo, a każda z nich ma swoją nazwę... W dodatku "pilnie" strzeżoną przez cudaczne smoko-stwory.
Niektóre prowadzą do bocznych korytarzy, którymi docieramy do Yuhua Yuan - Ogrodu Cesarskiego, w którym rosną drzewa o kształtach dziwacznych albo z pniami pozwijanymi jak świderki...
Pełno tu bogato zdobionych altan i pawilonów
Wszelakiej zwierzyny...
No i gdyby nie ten TŁUM, mogłoby być miło...
Gdy postanawiamy obejrzeć słynny Wielki Mur, mamy więcej szczęścia, bo jest poniedziałek i turystów zdecydowanie mniej, aczkolwiek z dotarciem lekkie kłopoty były... No weź i rozczytaj te chińskie krzaczki na tablicy - nie ma szans. Jakaś kobieta z miotełką wręcz nas przegania tego "dworca" [to na prawdę za duże słowo] ale okazuje się, że to nie przeganianie tylko zaproszenie do przycupnięcia na krawężniku. Tu nigdzie nie ma ławek, ludzie głównie kucają, my dostajemy nawet gazetki pod tyłki, po czym pani na migi pokazuje, że nam pokaże, kiedy nadjedzie właściwy autobus. I dziwnie się czujemy, bo autobusów o numerze 936, podjeżdża w pip, ale nie każdy jedzie tam, gdzie my byśmy chcieli,a ten co już miał jechać - też nie jedzie - i tkwimy tak na gazetkach jakieś półtorej godziny... Kiedy wsiadamy, naszą radość wzbudza oczywiście klima ale po dwugodzinnej jeździe z klimą na ful, szybko tęsknimy za upałem:)
Widoków z Muru, nie odda żadne zdjęcie, choć zrobiliśmy ich na prawdę sporo - te najważniejsze - zostaną tylko w naszych oczach i duszach. Cisza, rozległe wzgórza, a na nich cienka "wstążka" murowanej ścieżki...
Zachwyca mnie niemalże "ażurowośc" rzeźb... Bo budowle same w sobie są dość masywne ale właśnie te rzeźbienia nadają im lekkości.
Każda z następnych bram woła i kusi swoim przepychem...
I nawet Ł. załapał się na zdjęcie z bramą w tle:)
Każda zachęca by sprawdzić co będzie za nią...
Może fosa...
Może groźne smoko-lwy strzegące wejścia...
jakże imponującego wejścia...
do głównego pałacu...
Rzut okiem przez murowany "płotek" na boczne skrzydło...
Do którego można zejść, aby...
Odnaleźć kolejną bramę:)
Bo bram jest mnóstwo, a każda z nich ma swoją nazwę... W dodatku "pilnie" strzeżoną przez cudaczne smoko-stwory.
Niektóre prowadzą do bocznych korytarzy, którymi docieramy do Yuhua Yuan - Ogrodu Cesarskiego, w którym rosną drzewa o kształtach dziwacznych albo z pniami pozwijanymi jak świderki...
Pełno tu bogato zdobionych altan i pawilonów
Wszelakiej zwierzyny...
No i gdyby nie ten TŁUM, mogłoby być miło...
Gdy postanawiamy obejrzeć słynny Wielki Mur, mamy więcej szczęścia, bo jest poniedziałek i turystów zdecydowanie mniej, aczkolwiek z dotarciem lekkie kłopoty były... No weź i rozczytaj te chińskie krzaczki na tablicy - nie ma szans. Jakaś kobieta z miotełką wręcz nas przegania tego "dworca" [to na prawdę za duże słowo] ale okazuje się, że to nie przeganianie tylko zaproszenie do przycupnięcia na krawężniku. Tu nigdzie nie ma ławek, ludzie głównie kucają, my dostajemy nawet gazetki pod tyłki, po czym pani na migi pokazuje, że nam pokaże, kiedy nadjedzie właściwy autobus. I dziwnie się czujemy, bo autobusów o numerze 936, podjeżdża w pip, ale nie każdy jedzie tam, gdzie my byśmy chcieli,a ten co już miał jechać - też nie jedzie - i tkwimy tak na gazetkach jakieś półtorej godziny... Kiedy wsiadamy, naszą radość wzbudza oczywiście klima ale po dwugodzinnej jeździe z klimą na ful, szybko tęsknimy za upałem:)
Widoków z Muru, nie odda żadne zdjęcie, choć zrobiliśmy ich na prawdę sporo - te najważniejsze - zostaną tylko w naszych oczach i duszach. Cisza, rozległe wzgórza, a na nich cienka "wstążka" murowanej ścieżki...
wyciszyć...
W ruletce na "ulicy jedzenia" mamy tym razem więcej szczęścia - czyli pół na pół:) Zupka grzybowo jakaś tam okazuje się być pyszna ale już kurczak w sosie sojowym, z orzechami włoskimi, ma posmak słodkich węgli.
Cienkie piwko smakuje tak samo:) Znowu krajowa przypadłość - oczekujemy, że będzie podobnie jak w naszych chińskich knajpach ale lepiej:) Niestety, tu wszystko smakuje inaczej, nooo, może z wyjątkiem ryżu:)
Padam z nóg ale nie żałuję.
Dziękuję Wam bardzo za odwiedziny:)
ooo i zrobiła się północ... Lecę spać.
wytrwałam...i jestem w szoku...że przeżyłaś...hi hi...no ale super wspomnienia....:)
OdpowiedzUsuńAniu,
OdpowiedzUsuńjesteś super powieściopisarką!!! Z zapartym tchem śledzę Waszą trasę. Życzę wytrwałości. Pisz dalej :-)
To nic,ze bez zdjęć, ja to wszystko widzę tak jak ty...barwnie opowiadasz...
OdpowiedzUsuńludu moj ludu... nigdy nie lubilam czytać ( i nie czytałam) tak długaśnych tekstów na blogach, ale ja te Twoje wszystkie posty pochłaniam od razu kiedy je zobaczę!
OdpowiedzUsuńNieźle opowiadasz :)
Na koniec wyjdzie z tego niezła książka haha ;) :D
pozdrawiam :* :)
Pięknie opisujesz...PIĘKNIE!!!
OdpowiedzUsuńPowinnaś żyć z opisów podróży życia :-)))
czekam na dalsze posty!
Wchodząc do netu, od razu zaglądam do Ciebie, czy jest coś nowego.
OdpowiedzUsuńNiebywale opowiadasz.
Dzięki za te chwile przyjemności.
Super się czyta te Twoje relacje, nie mogę się już doczekać albumu, który zrobisz po powrocie
OdpowiedzUsuńolala kiedy dojdą to tego zdjęcia - tylko album tworzyć! bardzo fajnie się Ciebie czyta :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :D