Czy można kochać Amerykę? Niezwykły dzień w Yosemite
Amerykanie kochają swój kraj. To nie ulega wątpliwości. Narodowe flagi powiewają dumnie w wielu różnych miejscach, nie tylko na wysokich szczytach, przy hotelach ale też na maleńkich stacjach paliwowych. Wszystkie ozdoby przydrożnych barów, typu wiatraczki, kwietne serduszka, czy pompony mają narodowe kolory. Ludzie są pogodni, uśmiechnięci - bardzo przyjaźni i pomocni. I kiedy tak zagadują cię na każdym kroku, zaczynasz się z tym oswajać... Zauważasz, że to naturalnie przyjemne zwyczaje, że ludzie mogą się do siebie uśmiechać na dzień dobry, być mili kiedy cię zobaczą i bez znaczenia jest dla nich kim i skąd jesteś...
Wybierając trasę, z premedytacją zostawiliśmy duże, główne miasta na deser... Chcieliśmy bowiem zobaczyć zupełnie inną Amerykę... Nie tą z kolorowych folderów i pięknie ilustrowanych przewodników ale tą wypełnioną pustą przestrzenią, zapachem kurzu na opuszczonej prerii. Zanim jednak wyruszyliśmy w tę długą drogę - odwiedziliśmy Narodowy Park Yosemite u podnóża gór Sierra Nevada.
Droga wiła się po zboczach, a my wznosiliśmy się coraz wyżej i wyżej...
zaliczając po drodze piękne punkty widokowe...
zupełnie nie spodziewając się piękna, które dopiero przed nami...
Yosemite National Park to ponad 3000 kilometrów terenu, który natura ukształtowała w sobie tylko znany sposób :-) Jestem wdzięczna, że mogłam spędzić w nim kilka niezwykłych godzin, podziwiając miejsca nie tknięte człowieczą ręką... I choć czasami aż kręciło się w głowie i brakowało powietrza (park rozciąga się na bardzo różnych wysokościach, od 600 do prawie 4000 n.p.m.) to oko skanowało wszystkie te widoki. Jakaż to szkoda, że nie da się wszystkich tych miejsc zapamiętać! I szkoda, że aparat nie pokazuje tej przestrzeni, którą czujesz całym sobą...
Pełno tu zatoczek, jezior i strumyków, które wiją się pośród soczysto-zielonych łąk...
Hen, wysoko w górach, leżał śnieg... Po drodze okazało się jednak, że nie tylko tam wysoko, że może nawet całkiem blisko...
I jeszcze połazić po nim w sandałach!!!!
Późnym wieczorem dotarliśmy do Tonopah, a tam spotkała nas historia, że brrrrrr.... Ale o niej, opowiem już jutro :-) Teraz idę spać - wszak u mnie prawie północ - Wam życzę miłego poranka :-)
Pewnie to zobaczeniu takich widoków człowiek żałuje , że jest tu na chwilkę,przejazdem. Ja lubię góry bardziej niż może. :)
OdpowiedzUsuńAniu pisz pisz i pisz :) jestem zakochana w Stanach i z zapartym tchem czytam Twoją relacje :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcie! :) Korzystajcie i wypoczywajcie :)
OdpowiedzUsuńMasz dar pisania Aniu, takiego od serca. Aż się chce tam być nawet nie patrząc na te cudowne widoki na zdjęciach :D
OdpowiedzUsuńCudownie się Ciebie czyta Aniu, czekam na następne relacje i życzę Wam mnóstwa frajdy! :*
OdpowiedzUsuńPięknie tam jest...pozdrawiam Was
OdpowiedzUsuńCudowne widoki i napewno niezapomniane wrazenia. Zycze Wam jeszcze wiecej pieknych chwil na tych mega wakacjach ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla calej rodzinki 😍😍😍
Enjoy each moment!
OdpowiedzUsuńOch.. Jak pięknie do patrzenia i słuchania
OdpowiedzUsuńOch, ale pięknie! Jestem zakochana w Ameryce, mimo, że nigdy tam nie byłam! Czytam z zapartym tchem i czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się;)* czytam dalej....eh
OdpowiedzUsuńPodoba mi się;)* czytam dalej....eh
OdpowiedzUsuńPodoba mi się;)* czytam dalej....eh
OdpowiedzUsuńCudowne widoki i cudnie się czyta Aniu! ja naprawdę nie często czytam blogi bo mało mam czasu a tu zaglądam z wielką chęcią!!! <3
OdpowiedzUsuń